Jesteśmy od kilku dni na Nusa Penida. Hotel mamy na uboczu, po prostu w dżungli. Cóż, uczymy się funkcjonować w nowej społeczności. Co nie jest prostą czynnością. Coś co było dla nas oczywiste, tutaj wydaje się być mało znane. Ciepła woda w kranie? Zapomnij. Rowery? Przeszliśmy 1,5 km od hotelu do hotelu znaleźliśmy dwa na wynajem, ale potem też trzeba jakoś wrócić. Zrezygnowaliśmy z tego pomysłu i postanowiliśmy zorganizować skuter. Właścicielka "hotelu", bo dwa pokoje na wynajem trudno nazwać hotelem :-) nie bardzo była przychylna nam wypożyczyć jeden skuter na dwie osoby, a jak dowiedziała się, że nigdy nie jeździliśmy, to proponowała nam samochód lub wynajęcie kierowcy (jej męża). Postanowiliśmy poszukać czegoś w terenie. Poznaliśmy naszą sąsiadkę z Kalifornii, która udzieliła szybkiej lekcji nauki jazdy na skuterze.
Ogólnie na pytanie lokalnych ludzi, czy jest tutaj policja, odpowiedź była jasna, nie ma. Czy potrzebujemy prawa jazdy kategorii A? Facet się zaśmiał, że tutaj mało kto je posiada, po prostu nie jest to potrzebne. To prawda, ponieważ widzimy na skuterach dzieci z podstawówki. Tutaj jest to główny środek transportu, z powodu jakości i dostępności dróg, cen paliwa (skuter bardzo mało pali). Znaleźliśmy w okolicy skuter za 75 000 za dzień (ok.19 zł). Wierzcie mi to dużo. Żadna zniżka nie wchodziła w grę. A wiemy, że można spokojnie za 50 000 (12,5 zł) wynająć. Woleliśmy dać zarobić naszej właścicielce, i u niej udało się ostatecznie za 60 000 (ok. 15 zł). Tomek poćwiczył sobie trochę przy asyście właściciela i pojechaliśmy szukać bankomatu. Wiele bankomatów tutaj nie obsługuje międzynarodowych kart typu: Visa i Master Card. Pojechaliśmy w stronę portu do banku, udało się znaleźć za drugim razem. Jesteśmy uratowani. Mając przy sobie pieniądze, skuter można podbijać świat. Wracając zajechaliśmy po drodze kupić najbardziej śmierdzący owoc świata: duriana, który często jest zakazywany w różnych miejscach w Malezji oraz w Tajlandii np. w hotelach, na lotniskach, w sklepach itp.
Za cały owoc zapłaciliśmy około 6 zł. Podobno te z Bali są lepsze niż te z Malezji, czy z Tajlandii. Idąc z siatką z durianem, minęliśmy bazar kobiet, które również je sprzedawały. Patrzały na nas takim wzrokiem, jakbyśmy im wbili nóż w plecy.
W smaku przypominają trochę ananasa, w konsystencji zwykłą papkę. Zapach słodki, przy bliższym kontakcie z owocem czuć śmierdzącą woń.
Chcieliśmy jeszcze pojechać do pralni, którą namierzyliśmy po drodze, ale najpierw zapytałam właścicielkę, czy może kogoś polecić. Okazało się, że tak :-) Pokazała jak jechać, ale zawołała ostatecznie męża, że on mnie podrzucił do pobliskiej pralni. Bez kasku na głowie, lusterka z lewej stronie pojechaliśmy do pralni. Ma facet czucie w kierowaniu, jakby to całe życie robił, zapewnie tak jest. Udało się załatwić, na drugi dzień odbiór ciuchów, cena taka sama jak w Ubud. Pani nawet dobrze napisała moje imię, byłam w szoku :-)
Mam wrażenie, że ludzie tutaj za jakiś czas będą ze sobą strasznie rywalizować o gości. Karczują dżunglę, żeby postawić domki, bungalowy dla turystów, pomimo, że sami mieszkają w gorszych warunkach. Jeszcze kilka lat i ta wyspa nie będzie już taka sama jak teraz. Ogólnie przy pobliskim sklepie właściciel pytał się nas, gdzie wynajmujemy hotel, gdzie skuter, ile płacimy. Przesłuchanie. Widać, że wyspa nastawia się na turystykę, co mnie trochę martwi, miejsce straci na autentyczności za jakiś czas.
w-f na Bali |
droga do hotelu |
Idąc dżunglą rano na śniadanie, nie zobaczymy w palmach pana w toalecie, bezinteresownych uśmiechów dzieci, świnek na łańcuchów przy palmie, kury z kurczakami na drodze, które są panami swojego losu. Ludzie są tutaj bardzo religijni. Nasza właścicielka, wstaje rano ubrana w sarong i plecie koszyczki z liścia bananowca wkłada tam np. zapalone kadzidełko, kwiaty, a następnie chodzi po domostwie i roznosi je jako dary dla bogów. I tak codziennie, po dwa razy, rano i wieczorem. Muszę kiedyś się zasępić i zobaczyć jak ona to robi.
Tradycyjnie ludzie tutaj również mają nawyk ciągłego grabienia. Codziennie rano, popołudniu grabią swe domostwa. Muszę powiedzieć, że jest tu czysto, przynajmniej w naszej okolicy. Mieszkańcy palą śmieci, przynajmniej dzięki temu nie toną w śmieciach jak na wyspie Ketam w Malezji.
Nie wspomniałam, ale rano dostaliśmy od pani świeżego kokosa na śniadanie, za pewne za to, że wynajęliśmy od niej skuter :-)
mie goreng (smażony makaron z warzywami i jajkiem) |
Cóż kolejny dzień za nami, chyba nie jesteśmy najsłabszym ogniwem na tej wyspie przetrwania ;-)
PS czasami prądu nie mamy :-)
PS czasami prądu nie mamy :-)
Jutro jedziemy skuterem w dłuższą podróż.
ludzie naprawdę żyją w tych domkach |
Komentarze
Prześlij komentarz