Pamiętacie, jak w ostatnim poście wspominałam, że w drodze do Doi Saket wypatrzyliśmy ciekawą atrakcje? No to dziś tam się wybieramy :-) Jest to Umbrella Village, małe miasteczko udekorowane kolorowymi tajskimi parasolkami.
Po wczesnym obiedzie w zaprzyjaźnionej restauracji (właścicielka już nas rozpoznaje z daleka, a ostatni czasy bodajże od Nowego Roku ciężko tam dostać wolny stolik) udajemy się na Warorot Market. Następnie czekamy na białego pick upa, przy tablicy z nazwami przystanków. Zaczepiła mnie Chinka pytając, na co czekam, odpowiadam, że zmierzamy w kierunku Doi Saket, po kilku minutach podchodzi do mnie kolejna Chinka i pyta o to samo. Tłumaczę, ponownie, że jedziemy do Doi Saket, a dokładnie do Umbrella Village, tylko nie wiem jak nazywa się dokładnie przystanek a ona, że też tam się wybiera i przystanek brzmi: Borsang. Uświadamia nas, że dziś odbywa się tam weekendowy festiwal. No to mamy farta ! Mamy wyczucie czasu :-) Dostajemy się tam za 40 thb. W trakcie jazdy dziewczyna robi "z ukrycia" z nami zdjęcie, nie rozumiem mogła powiedzieć to byśmy za pozowali jak ludzie ;-) Pan zatrzymuje się tuż przy samym festiwalu, jakby wiedział dokąd zmierzamy po raz kolejny. Naszym oczom ukazują się przepiękne kolorowe, ręcznie robione parasolki. Wszystko jest nimi udekorowane: stoiska, sklepy, bramy wjazdowe. Jesteśmy tam około godziny 14:00, widzimy, że stoiska dopiero się rozkładają. Jak rozsławić małą wioskę? Wystarczy wprowadzić tam biznes typu: ręcznie robione, zdobione parasolki i turyści sami to znajdą :-) Jeszcze w drodze do miasteczka już naszym oczom ukazywały się stojaki z bambusów z parasolkami co kilkaset metrów, żeby zachęcić zwiedzających do wstąpienia tak na chwilę.
Wkraczamy na targ podziwiać rękodzieła. Ludzie są bardzo sympatyczni, uśmiechają się, nie wciskają na siłę swoich towarów, takie zachowanie bardzo sobie cenimy. Dzisiaj słońce nas nie oszczędza, ponownie żadnych chmurek na niebie. Jak tu jest kolorowo ! W takich miejscach powinny odbywać się jakieś wycieczki dla osób z depresją. Człowiekowi, aż gęba się uśmiecha na ten niesamowity widok. Mieszkańcy są bardzo przedsiębiorczy, dostrzegliśmy co jakiś czas punkt idealny do pozowania np. ścianka ułożona z parasolek w kształcie serca, duże Minionki z parasolkami, kolejna ścianka dla odmiany z parasolkami w kształcie tym razem wyciętego serca :-)
Nagle z głośników usłyszeliśmy jakieś krzyki okazało się, że władze robili przejazd dla kobiet na rowerach z czym? PARASOLKAMI :-) Odpicowane dziewczyny ubrane w ludowe stroje, z pełnym make upem, dopieszczonymi fryzurami, ze sztucznym uśmiechem przemierzały trasę.
Można było nabyć ładne wachlarze, za nie duże pieniądze np. mały wachlarz kosztował jedynie 25thb jakieś 3zł, duże natomiast 120 thb (jakieś 13zł). Niestety podróżowanie przez dłuższy okres czasu, w pewnym sensie ogranicza nam kupowanie pamiątek/ duperel – no bo potem musisz to ciągać przez kolejne kraje, a plecy masz tylko jedne :-( Coś za coś.
Przeszliśmy cały targ, słońce nam trochę dokuczało wstąpiliśmy się ochłodzić do lokalnej kawiarni. Zamówiliśmy gorącą kawę i herbatę, menu było po tajsku, ale kelnerka umiała co nie co po angielsku. No i po jakiś 10 minutach dostaliśmy kawę i herbatę z lodem :-) haha Popatrzeliśmy na siebie:
Po wczesnym obiedzie w zaprzyjaźnionej restauracji (właścicielka już nas rozpoznaje z daleka, a ostatni czasy bodajże od Nowego Roku ciężko tam dostać wolny stolik) udajemy się na Warorot Market. Następnie czekamy na białego pick upa, przy tablicy z nazwami przystanków. Zaczepiła mnie Chinka pytając, na co czekam, odpowiadam, że zmierzamy w kierunku Doi Saket, po kilku minutach podchodzi do mnie kolejna Chinka i pyta o to samo. Tłumaczę, ponownie, że jedziemy do Doi Saket, a dokładnie do Umbrella Village, tylko nie wiem jak nazywa się dokładnie przystanek a ona, że też tam się wybiera i przystanek brzmi: Borsang. Uświadamia nas, że dziś odbywa się tam weekendowy festiwal. No to mamy farta ! Mamy wyczucie czasu :-) Dostajemy się tam za 40 thb. W trakcie jazdy dziewczyna robi "z ukrycia" z nami zdjęcie, nie rozumiem mogła powiedzieć to byśmy za pozowali jak ludzie ;-) Pan zatrzymuje się tuż przy samym festiwalu, jakby wiedział dokąd zmierzamy po raz kolejny. Naszym oczom ukazują się przepiękne kolorowe, ręcznie robione parasolki. Wszystko jest nimi udekorowane: stoiska, sklepy, bramy wjazdowe. Jesteśmy tam około godziny 14:00, widzimy, że stoiska dopiero się rozkładają. Jak rozsławić małą wioskę? Wystarczy wprowadzić tam biznes typu: ręcznie robione, zdobione parasolki i turyści sami to znajdą :-) Jeszcze w drodze do miasteczka już naszym oczom ukazywały się stojaki z bambusów z parasolkami co kilkaset metrów, żeby zachęcić zwiedzających do wstąpienia tak na chwilę.
Wkraczamy na targ podziwiać rękodzieła. Ludzie są bardzo sympatyczni, uśmiechają się, nie wciskają na siłę swoich towarów, takie zachowanie bardzo sobie cenimy. Dzisiaj słońce nas nie oszczędza, ponownie żadnych chmurek na niebie. Jak tu jest kolorowo ! W takich miejscach powinny odbywać się jakieś wycieczki dla osób z depresją. Człowiekowi, aż gęba się uśmiecha na ten niesamowity widok. Mieszkańcy są bardzo przedsiębiorczy, dostrzegliśmy co jakiś czas punkt idealny do pozowania np. ścianka ułożona z parasolek w kształcie serca, duże Minionki z parasolkami, kolejna ścianka dla odmiany z parasolkami w kształcie tym razem wyciętego serca :-)
Nagle z głośników usłyszeliśmy jakieś krzyki okazało się, że władze robili przejazd dla kobiet na rowerach z czym? PARASOLKAMI :-) Odpicowane dziewczyny ubrane w ludowe stroje, z pełnym make upem, dopieszczonymi fryzurami, ze sztucznym uśmiechem przemierzały trasę.
Można było nabyć ładne wachlarze, za nie duże pieniądze np. mały wachlarz kosztował jedynie 25thb jakieś 3zł, duże natomiast 120 thb (jakieś 13zł). Niestety podróżowanie przez dłuższy okres czasu, w pewnym sensie ogranicza nam kupowanie pamiątek/ duperel – no bo potem musisz to ciągać przez kolejne kraje, a plecy masz tylko jedne :-( Coś za coś.
Przeszliśmy cały targ, słońce nam trochę dokuczało wstąpiliśmy się ochłodzić do lokalnej kawiarni. Zamówiliśmy gorącą kawę i herbatę, menu było po tajsku, ale kelnerka umiała co nie co po angielsku. No i po jakiś 10 minutach dostaliśmy kawę i herbatę z lodem :-) haha Popatrzeliśmy na siebie:
-" Myślałam, że zamówiłaś gorącą".
-"No ja też myślałam, że zamawiasz gorącą."
Zaczęliśmy się śmiać, no trudno nie robimy afery, wypijemy to co mamy :-) Idąc do toalety na zewnątrz lokalu, musiałam poczekać, ponieważ było zajęte. Zawołała mnie do siebie pewna starsza pani na ławeczkę w cień, żebym nie musiała stać. Coś do mnie mówiła z uśmiechem na twarzy, jednak nic nie rozumiałam, na takie sytuację najlepszy jest odwzajemniony uśmiech. Trochę się ochłodziliśmy i zamierzaliśmy wracać.
Stoisk było coraz więcej, bardziej różnorodne. Mijaliśmy wystylizowane młode dziewczynki, nie mogłam nie zrobić sobie z nimi zdjęcia. Nie powiem, były bardzo zadowolone ze farang chce sobie zrobić z nimi zdjęcie.
Bardzo przyjazna, miła atmosfera panuje w tym miasteczku. Przed wyjazdem, zawsze czytam komentarze osób, które tam były no i muszę powiedzieć, że było sporo negatywnych, a że miejsce pod turystów, wysokie ceny, bardzo skomercjalizowane itp. Bardzo się cieszę, że pojechaliśmy tam jak odbywał się ten festiwal, a nie w taki zwykły dzień. Nie odczuliśmy tak bardzo negatywnych stron tego miejsca. Zobaczyliśmy jedynie same plusy: piękne rękodzieła, dekoracje z parasolek w każdej możliwej konfiguracji. Wieczorem odbywają się pewnie jeszcze jakieś pokazy na rozstawionych kilku scenach. Mijaliśmy również scenę artystyczną, na której dzieci mogły tworzyć własne dzieła za pomocą kolorowych farb.
Przeszliśmy na drugą stronę skrzyżowania, do street foodu. Klimatycznie ! Ludzie jedzą na niskich bambusowych stolikach. Furorę robił pan przebrany za kobietę z czerwoną kokardą/ opaską na głowie w pełnym makijażu. Skusiliśmy się na longany (owoc) za 1 kg 50 thb. Przed kupnem dla pewności spróbowaliśmy, czy warto. Warto :-) Wróciliśmy białym pick upem do miasta za 40 thb. Kolejna wycieczka za grosze :-) Da się tanio podróżować i zwiedzać :-) Wystarczy trochę poszperać w internecie.
Stoisk było coraz więcej, bardziej różnorodne. Mijaliśmy wystylizowane młode dziewczynki, nie mogłam nie zrobić sobie z nimi zdjęcia. Nie powiem, były bardzo zadowolone ze farang chce sobie zrobić z nimi zdjęcie.
Bardzo przyjazna, miła atmosfera panuje w tym miasteczku. Przed wyjazdem, zawsze czytam komentarze osób, które tam były no i muszę powiedzieć, że było sporo negatywnych, a że miejsce pod turystów, wysokie ceny, bardzo skomercjalizowane itp. Bardzo się cieszę, że pojechaliśmy tam jak odbywał się ten festiwal, a nie w taki zwykły dzień. Nie odczuliśmy tak bardzo negatywnych stron tego miejsca. Zobaczyliśmy jedynie same plusy: piękne rękodzieła, dekoracje z parasolek w każdej możliwej konfiguracji. Wieczorem odbywają się pewnie jeszcze jakieś pokazy na rozstawionych kilku scenach. Mijaliśmy również scenę artystyczną, na której dzieci mogły tworzyć własne dzieła za pomocą kolorowych farb.
Przeszliśmy na drugą stronę skrzyżowania, do street foodu. Klimatycznie ! Ludzie jedzą na niskich bambusowych stolikach. Furorę robił pan przebrany za kobietę z czerwoną kokardą/ opaską na głowie w pełnym makijażu. Skusiliśmy się na longany (owoc) za 1 kg 50 thb. Przed kupnem dla pewności spróbowaliśmy, czy warto. Warto :-) Wróciliśmy białym pick upem do miasta za 40 thb. Kolejna wycieczka za grosze :-) Da się tanio podróżować i zwiedzać :-) Wystarczy trochę poszperać w internecie.
Czy tylko mnie ta lalka przeraża? |
Jeżeli masz ochotę zapraszam na film z Umbrella Village film :-)
Komentarze
Prześlij komentarz