Zwiedzamy dziś Monkey Forest. Znany jako Sacred Monkey Forest Padangtegal jedna z najbardziej popularnych atrakcji w Ubud. To naturalny rezerwat leśny, w którym zamieszkują dzikie małpy makaki. Las znajduje się w centrum miasta. Głęboko położona jest XIV-wieczna Pura Dalem Agung Padangtegal. Kolejną atrakcją jest miejsce zwane Pura Prajapati, poświęcone miejscowym pogrzebom w mieście. Możesz także odkryć starożytną świątynię kąpielową, położoną na północny zachód od głównego lasu, znanego jako Pura Beji, jedynym dostępem jest zejście po schodach obok strumienia.
Monkey Forest znajduje się od naszego hotelu jakieś 1,5 km. Poszliśmy do niego pieszo, przecież to nie daleko. Po drodze minęliśmy lokalne boisko, na którym były przynoszone kukły podczas święta Ogoh Ogoh. Dzisiaj były już uszkodzone lub niszczone przez dzieciaki skaczące po bambusowych konstrukcjach. Mogliśmy zobaczyć jak wyglądają one w środku. Prawdziwy majstersztyk. Szczegółowo dopieszczone wyglądały jak artystyczne dzieła. Tradycyjnie po drodze dostaliśmy z 10 ofert "Taxi, taxi?". Nawet nie reagujemy, unikamy kontaktu wzrokowego. Gdy doszliśmy na miejsce, poznaliśmy od razu, że jesteśmy w dobrym miejscu, ponieważ kilka małp chodziło sobie po ulicy. Udaliśmy się do kasy, cena biletu za osobę dorosłą 50 000 rupii (12,40 zł). Wzięliśmy sobie mapkę, żeby opracować plan zwiedzania. Szczerze? Nie lubię małp, zwłaszcza tych makaków. Są one wredne, wścibskie, bezczelne i nieobliczalne. Poza tym nie mamy szczepionki przeciwko wściekliźnie, tym bardziej czułam strach bez nimi. Tuż przy wejściu widniały tablice jak zachować się przy małpach m. in. nie karmić ich orzeszkami, słodyczami, nie patrzeć im prosto w oczy, nie podchodzić do małych małpek (wtedy matka może wkroczyć w akcje ratunkową).
Chciałam tu przyjść, ze względu na starożytną świątynie oraz pochodzić po dżungli, która dawała przyjemny złudny chłód w ten upalny dzień. Nie daleko głównego wejścia, stały panie sprzedające banany, za kilka sztuk mini bananów śpiewały śmieszną cenę 20 000 – 30 000 rupii (5 zł – 8 zł ). Chętni oczywiście się znaleźli. Jak widzieliśmy małpę na drodze schodziliśmy jej z drogi, w końcu jesteśmy na ich terenie. Nie raz widziałam sytuację jak wskakiwały na turystę i dobierały się do jego plecaka. Świetnie opanowały otwieranie zamków w plecaku. Już nie wspominając o wkładaniu łapek do kieszeni spodni, myśląc, że są w nich jakieś smakołyki. Widziałam również małpy, które miały w ręku bransoletkę, breloczek od kluczy, butelkę wody. Tylko czatowały, aż człowiek straci czujność, aby następnie go oskubać. Na terenie rezerwatu gdy głównych punktach kulminacyjnych małp, byli pracownicy, którzy reagowali gdy pojawiła się niebezpieczna sytuacja typu: kradzież, bądź atakowanie ludzi. Co mieli w ręku? Czerwoną proce z kamieniami (?) :-). Ludzie mający banany przy asyście pracownika unosili dłoń do góry pokazując, że mają dla nich jedzenie, wtedy co sprytniejsza małpa to wyłapywała i biegła w stronę człowieka, wdrapując mu się po nogach na ramię, żeby zjeść sobie banana. Widziałam, również kilku co skórki od bananów podnosili i pokazali małpą, a one się na to nabierały. Jeżeli chcecie zdjęcie z małpą na głowie, wcale nie musicie kupować na miejscu drogich bananów. Wystarczy zgarnąć przed ekipą sprzątającą skórę od banana i nią pomachać. Niestety świątynia była zamknięta, nie wiedzieć czemu.
Chociaż dżungla robiła wrażenie. Posągi porośnięte mchem, soczysta zieleń, robiły robotę.
Udaliśmy się wąską ścieżką wzdłuż rzeki, przy którym był mały wodospad oraz źródełko wody. Następnie poszliśmy na kamienny most, mijając gang małp, w tym tych malutkich. Z przerażenia, żeby matka mnie ich nie zaatakowała wsadziłam przez nie uwagę palca w kupę na poręczy mostu. Cudownie ! Byłam wściekła na siebie !
Strach było w tej sytuacji wyciągnąć coś z plecaka, już by było po naszym dobytku. Udaliśmy się pod ogromne drzewo, tam nie było ludzi z bananami, więc małpy nie były zainteresowane tym miejscem. Tomek otworzył małą kieszonkę, aby wyjąć mi spray i chusteczki podając mi je, i się zaczęło ... jedna średnia małpa w kilka sekund wspięła mi się po kombinezonie na ramię i siedziała. Szybko oddałam rzeczy Tomkowi, żeby schował do plecaka, a one straciły by wtedy zainteresowanie. Nie wiedziałam co robić, krzyczeć nie mogę, bo mogę ją zdenerwować i wtedy się wystraszy i w obronie mnie ugryzie. Musiałam zachować zimą krew i udawać dobrą minę do złej gry. Każda sekunda wydawała się minutą, a minuta godziną. Przez zęby mówiłam: "Rzuć tą chustkę na ziemię, to ona zeskoczy ze mnie, aby ją zabrać". Co Tomek na to? "Nie, nie chce śmiecić. Wytrzymasz jeszcze trochę, to zrobię Ci zdjęcie". Spoko na razie nigdzie się nie wybieram z małpą na ramieniu.
Ludzie mieli ze mnie ubaw. Mi nie było do śmiechu, jak nagle kolejna się zbliżała do mnie, a ta siedząca już zaczęła syczeć i wydawać okropny dźwięk, zapewne w celu odgonienia konkurencji. Wtedy Tomek wyciągnął rękę pokazując chusteczkę i zeskoczyła ze mnie. Uff. Na szczęście nic złego się nie stało, ale jakbym spanikowała to nie wiem, czy by mnie nie ugryzła. Jedynie miałam ziemię i piasek na ramieniu. Ale po raz kolejny nie chciałabym tego przeżyć. Nie czułam jej pazurów, samo wdrapywanie się na moje ramię było szybkie i zręczne. Następnie udaliśmy się na lokalny cmentarz, gdzie Indonezyjczycy przynosili dary dla zmarłych, które wścibskie małpy szybko wyjadały wybierając co lepszy kawałek dla siebie.
Wychodząc cieszyłam się, że jestem cała i zdrowa, stawiłam czoła makakom. W nagrodę zaszliśmy na lokalne lody gelato, często widziane w Ubud.
Chciałam tu przyjść, ze względu na starożytną świątynie oraz pochodzić po dżungli, która dawała przyjemny złudny chłód w ten upalny dzień. Nie daleko głównego wejścia, stały panie sprzedające banany, za kilka sztuk mini bananów śpiewały śmieszną cenę 20 000 – 30 000 rupii (5 zł – 8 zł ). Chętni oczywiście się znaleźli. Jak widzieliśmy małpę na drodze schodziliśmy jej z drogi, w końcu jesteśmy na ich terenie. Nie raz widziałam sytuację jak wskakiwały na turystę i dobierały się do jego plecaka. Świetnie opanowały otwieranie zamków w plecaku. Już nie wspominając o wkładaniu łapek do kieszeni spodni, myśląc, że są w nich jakieś smakołyki. Widziałam również małpy, które miały w ręku bransoletkę, breloczek od kluczy, butelkę wody. Tylko czatowały, aż człowiek straci czujność, aby następnie go oskubać. Na terenie rezerwatu gdy głównych punktach kulminacyjnych małp, byli pracownicy, którzy reagowali gdy pojawiła się niebezpieczna sytuacja typu: kradzież, bądź atakowanie ludzi. Co mieli w ręku? Czerwoną proce z kamieniami (?) :-). Ludzie mający banany przy asyście pracownika unosili dłoń do góry pokazując, że mają dla nich jedzenie, wtedy co sprytniejsza małpa to wyłapywała i biegła w stronę człowieka, wdrapując mu się po nogach na ramię, żeby zjeść sobie banana. Widziałam, również kilku co skórki od bananów podnosili i pokazali małpą, a one się na to nabierały. Jeżeli chcecie zdjęcie z małpą na głowie, wcale nie musicie kupować na miejscu drogich bananów. Wystarczy zgarnąć przed ekipą sprzątającą skórę od banana i nią pomachać. Niestety świątynia była zamknięta, nie wiedzieć czemu.
Chociaż dżungla robiła wrażenie. Posągi porośnięte mchem, soczysta zieleń, robiły robotę.
Udaliśmy się wąską ścieżką wzdłuż rzeki, przy którym był mały wodospad oraz źródełko wody. Następnie poszliśmy na kamienny most, mijając gang małp, w tym tych malutkich. Z przerażenia, żeby matka mnie ich nie zaatakowała wsadziłam przez nie uwagę palca w kupę na poręczy mostu. Cudownie ! Byłam wściekła na siebie !
Strach było w tej sytuacji wyciągnąć coś z plecaka, już by było po naszym dobytku. Udaliśmy się pod ogromne drzewo, tam nie było ludzi z bananami, więc małpy nie były zainteresowane tym miejscem. Tomek otworzył małą kieszonkę, aby wyjąć mi spray i chusteczki podając mi je, i się zaczęło ... jedna średnia małpa w kilka sekund wspięła mi się po kombinezonie na ramię i siedziała. Szybko oddałam rzeczy Tomkowi, żeby schował do plecaka, a one straciły by wtedy zainteresowanie. Nie wiedziałam co robić, krzyczeć nie mogę, bo mogę ją zdenerwować i wtedy się wystraszy i w obronie mnie ugryzie. Musiałam zachować zimą krew i udawać dobrą minę do złej gry. Każda sekunda wydawała się minutą, a minuta godziną. Przez zęby mówiłam: "Rzuć tą chustkę na ziemię, to ona zeskoczy ze mnie, aby ją zabrać". Co Tomek na to? "Nie, nie chce śmiecić. Wytrzymasz jeszcze trochę, to zrobię Ci zdjęcie". Spoko na razie nigdzie się nie wybieram z małpą na ramieniu.
Dobra mina do złej gry ... |
Wychodząc cieszyłam się, że jestem cała i zdrowa, stawiłam czoła makakom. W nagrodę zaszliśmy na lokalne lody gelato, często widziane w Ubud.
Podsumowanie:
Bilet: osoba dorosła 50 000 rupii, dziecko 40 000 rupii.
Godziny otwarcia: 08.30 – 18.00.
Jakie punkty można zobaczyć w Monkey Forest?
- Open Stage,
- Main Temple,
- Dragon Stair,
- Center Point,
- Exhibition Hall,
- Holy Pool,
- Tree Adoption,
- Entrance to Holy Spring,
- Holy Spring Temple,
- Wooden Path.
Komentarze
Prześlij komentarz