Przejdź do głównej zawartości

Lot samolotem z dzieckiem

Chiang Mai - Doi Suthep

Prognozy zapowiadają dziś deszcze. Pogoda wcale na to nie wskazuje, ale kto to wie. Nie ma dziś żadnego konkretnego planu. Wychodzimy z hotelu, faktycznie ciemne chmury wiszą nad górą. No i masz Ci los, czarny pies na drodze. Kurde! Ale mamy do dyspozycji jeszcze jedną trasę, którą zgodnie od razu wybieramy . Podążamy wśród jakiś lokalnych bossów, wskazują na to domy, które mijamy. Niektóre ładne, inne opuszczone, trochę zaniedbane. Zamieszkałabym tu ... Zbliżamy się do głównej drogi i co widzimy 2 hasające sobie psy. No nie ! Cofamy się w boczną uliczkę, żeby ominąć łukiem i co widzimy. Kolejny pies leżący sobie na drodze. No dobra wydaje się nie groźny, idziemy w jego kierunku i nagle podnosi się. O nie, nie, nie, to nie jest dobry znak ! Mamy do dyspozycji ostatnią trasę, trochę dłuższą, ale może bezpieczniejszą. Decydujemy się na nią, i co widzimy rudego PSA ! Byliśmy w potrzasku. Staliśmy na środku z każdej strony był jakiś pies. PS. swoją drogą obok nas leżał staranowany wąż, ;-) Węże to już pikuś, przy tych bezpańskich psach. Tutaj wszyscy jeżdżą skuterami, motorami, samochodami. Nie wiem jak takie psy reagują na ludzi idących obok nich, wolnym krokiem. A jak wyczują mój strach to już nie chce pomyśleć, o czym oni mogą sobie pomyśleć. Mam blokadę i tyle. No po prostu poczułam jakąś wewnętrzną panikę, musiałam działać. Adrenalina robi swoje. Całe szczęście pomimo tego zadupia, na którym się znaleźliśmy często coś jechało. Zatrzymałam pierwszy lepszy samochód. Tutaj szyby zazwyczaj są przyciemnione, więc nie wiesz kto siedzi za kierownicą. Siedział, młody chłopak :-) Zapytałam, czy rozmawia po angielsku, powiedział, że trochę. I już widzę, że robi nam miejsce w samochodzie. Oj jak dobrze. Podrzucił nas do głównej trasy, czyli jakiś kilometr.
świątynia Doi Suphep
Idziemy na nasz bazarek, z daleka znajome twarze się do nas uśmiechają. Nawet dziadek cały dzień siedzący na pace pick upa, nas rozpoznaje i się wita. Fajnie jest gdzieś zostać na dłużej, możesz nawiązać bliższe relacje z tymi ludźmi. Tutaj ponad 10 km za miastem, nie widziałam jeszcze żadnego turysty. Tradycyjnie dwa shake, pani sama już pyta, czy znowu mango i lemon. Pokazując, czy chce shake'a w słodkim plastikowym kubku z uśmiechem i oczkami. Oczywiście, że chcę! Kupuje na spróbowanie, smażone banany w cieście i w sezamie ( pokrojone 2 banany, koszt 10 thb). Widzimy, że się rozpogadza, ciemne chmury znikają, szkoda stracić taki dzień. Jedziemy do miasta ! Łapiemy, żółtego pick upa. Wsiadamy, bez zadawania zbędnych pytań: "Where are you going?" / " City?"/"Warorot Market?". Tak wiemy, że jedzie w tamtym kierunku. Tradycyjnie, sprawnie w środku współpasażerowie robią nam miejsce :-) Zauważyłam u dwóch kobiet z dziećmi, na dłoniach napisane długopisem liczby. Jakby, numeracja ludzka ? Dziwne. Wysiadamy przy markecie. Koszt 40 thb (za dwie osoby). Podobno w Chiang Mai, jest serwowana pyszna kawa. Chcemy dziś zaszaleć i pójść do kawiarni na dobrą kawę. Mijamy wiele kawiarni, ciężko się na coś zdecydować. Wybieramy tą, która twierdzi, że ma najlepszą kawę w całym mieście – jej szyld tak przynajmniej twierdził. Hm ... kawa smaczna, ale moje kubki smakowe, nie oszalały, do tego waniliowe lody, tu już lepiej :-)
Godzina 14.00, może pojedziemy do świątyni na górze Doi Suthep ? Jakieś 16 km od centrum Chiang Mai. Idziemy w kierunku świątyni Phra Singh Temple, to strategiczny punkt do łapania turystów. Zaczepia nas po drodzę, kierowca czerwonego pick upa, który proponuje podwózkę do świątyni za 600 thb ! Spokojnie, przygotowałam się i wiem, że taki przejazd w obie strony, kosztuje max 100 thb za osobę, przy odpowiedniej liczbie osób (minimum 8). Odchodzimy, nie zainteresowani ofertą. Pan podjeżdża bliżej i schodzi z ceny, krzyczy 500 thb, hehe. Nie, dziękujemy mu i podążamy dalej. Gdy jesteśmy na miejscu, widzimy tablicę z informacją, że 50 thb za osobę w jedną stronę, przy minimum 8 chętnych. O tej porze może być już ciężko. Widzimy wracających już turystów. Świątynia jest czynna od godziny 8.00-18.00. Pan może nas zawieźć za 600 thb. Cały samochód mamy do swojej dyspozycji. Wolimy poczekać na chętnych. Para Francuzów, się zgłasza i dogadujemy się z nimi, że poczekamy na jeszcze kogoś, wtedy koszta się rozłożą. Po 20 minutach, nic z tego, nikt nie dochodzi. Kierowca obok buntuje parę Francuzów, że już późno, jak zaraz nie ruszymy to nie ma sensu w ogóle tam jechać, bo zamykają. Typowa zagrywka marketingowa, która na nich podziałała. Proponują podział kosztów, po 300 thb za parę, czyli przepłacimy 100 thb. Chcą nawet pokryć większą część, na co się absolutnie nie godzimy, ruszamy we czwórkę. Okazało się, że pan trochę rozmawia po polsku: "dziękuje", "pierożek", "rosołek". Sympatyczna para. Jedziemy bardzo krętą drogą ciągle pod górkę. Momentami, aż kręci się w głowie. Czujesz zmianę ciśnienia, jest zdecydownie chłodniej. Po drodze mijamy zoo, ojej jest tam panda. Zobaczenie pandy, jest na mojej liście, must have :-) Ciężko by tu było na pieszo, chociaż dostrzegam w oddali twardzieli z plecakami. Nawet rowery się zdarzają. Na samym miejscu, wszystko staje się jasne, gdzie podziały się czerwone pick upy. Wszystkie są na górze Doi Suphet. 
Widać, że miejsce jest turystyczne, ale nie wyłącznie, jest to święte miejsce dla Tajlandczyków. Mogę przybliżyć je nawet do Polskiej Częstochowy. Wiążę się z nią legenda, mówiąca o tym, że pewien mnich Sumanathera podczas snu miał wizję, żeby udać się do Pang Cha. Tak też uczynił, podczas swojej wędrówki znalazł kość, podobno była to kość barku samego Gautamy Buddy - założyciela buddyzmu. Kość wykazywała magiczne moce: mogła znikać, poruszać się, lśniła. Postanowił ją zabrać do króla Dharmmaraja, który wydał huczną ceremonię na jego cześć. Niestety szybko się rozczarował, ponieważ kość nie wykazywała przy nim żadnych tajemnych mocy. Nakazał więc mnichowi jej zatrzymanie. Relikwią zainteresował się natomiast król Nu Naone z północy. Za zgodą króla Dharmmaraja, Sumanathera pojechał podarować kość samemu królowi. Wtedy kość rozdwoiła się na dwie części. Mniejsza część, została umieszczona w świątyni w Suandok, drugą zaś król umieścił na grzbiecie białego słonia i wypuścił na wolność. Słoń wdrapał się na wzgórze góry Doi Suthep, zatrąbił na niej trzy razy, a potem padł martwy. Po tym wydarzeniu nakazano wybudowanie w tym miejscu świątyni. 
 Kierowca informuje nas, że mamy 1,5 godziny na zwiedzanie. Gdzie samo wejście na górę to jakieś 10 - 15 minut. Dlatego, wolę podróżować na własną rękę. A jak mi się spodoba i będę chciała zostać dłużej? Jesteś uzależniona od kogoś. Po drodze mijamy kilka fajnych punktów widokowych, na panoramę miasta oraz wodospad :-( Pick upem tam się nie zatrzymamy. Dobrą opcją jest tutaj wynajęcie skutera. Niestety nie mamy zrobionego prawa jazdy międzynarodowego. Wolimy, nie ryzykować swojego i czyjegoś życia. Robimy zdjęcie rejestracji samochodu, tak na wszelki wypadek. Chociaż nasz pan kierowca jest bardzo specyficzny, duże okulary przeciwsłoneczne, bujna czupryna. Mamy do pokonania 309 schodków. Co to dla nas ! :-) W Krabi pokonaliśmy ponad 1300.
 Przy schodkach mijamy wystrojone małe dzieci, w przepiękne, kolorowe, ludowe stroje. Na policzkach mają mocne różowe rumieńce, zapewne pomalowane różową pomadką. Coś mówią do ludzi, w łapkach mają zgniecione banknoty. Ok, rozumiem. Chcesz z nimi zdjęcie? Zapłać! Serio ? Za murem, dostrzegam w ukryciu ich babcię/ opiekuna, zapewne zgarnia ich marżę. Przez cały dzień, może nazbierać się z tego niezła sumka. Jeżeli macie na to jakieś wytłumaczenie, chętnie się dowiem, o co tutaj chodzi. Chętnych do zdjęcia, było wiele ... turystów. Ja mam mieszane uczucia. 
Na schodkach mijamy odpoczywających zwiedzających. Nie każdy jest w stanie wejść o własnych nogach, ale spokojnie jest płatna widna. Nie musisz się męczyć. Warto wejść schodkami, ponieważ wdłuż nich ciągnie się wąż Naga, przepięknie ozdobiony.
Na górze widzimy, białą tablicę: foreigners tickets 30 thb.
specjalne traktowanie turystów
Wejście do świątyni, wymaga odpowiedniego stroju o czym informują plakaty przed wejściem: zakryte kolana, ramiona. W plecaku mam duża chustę, którą owijam sobie w pasie. Należy również, zdjąć buty. Po prawej stronie znajdują się szatnie, w której możecie zostawić swoje obuwie. Chociaż widzę buty w każdym skrawku wolnego miejsca. Wchodzimy do środka. Tłoczno. Co się dziwisz Grażyna, mamy weekend! Można poobserwować tutejsze obrzędy. 
szmaragdowy Budda
bhp hard level
przepiękne rzeźbione kolumny
Co mnie zaskoczyło w środku? Nie masa turystów, nie masa Tajlandczyków, nie duże ilości złota, nie mnisi, ale kapitalizm. Na górze, profesjonalny fotograf może Ci zrobić zdjęcie, za odpowiednią opłatą. Co 50 metrów, stoją nawoływacze z laminowanymi przykładowymi ładnymi zdjęciami. Dla mnie to nie pojęte ... Wychodzimy na zewnątrz, znachodzimy swoje buty, na szczęście są hehe. Idziemy w stronę tarasu widokowego. Wow ! Jest na co popatrzeć. Panorama Chiang Mai robi wrażenie. Warto było tutaj przyjechać choćby dla takiego widoku.
Po 1,5 godzinie, która szybko nam zleciała, a moglibyśmy tutaj spokojnie zostać na dłużej w innych okolicznościach, wracamy do miasta. Po drodze mijamy kolejnych turystów, którzy dopiero jadą w stronę świątyni, może na zachód słońca. Chociaż niebo jest pochmurne.
Pożegnaliśmy się z współtowarzyszami i ruszyliśmy na obiadokolację. Zaszliśmy do lokalnej knajpki. Mieliśmy ochotę na zupę. Zamówiliśmy zupę mussaman curry z wołowiną oraz słynną khao soi z kurczakiem (zupa curry z makaronem, chilli, posypane chrupiącym smażonym makaronem – przysmak Chiang Mai). Jako dodatek dostałam do niej limonkę, chilli, cebulę oraz piklowaną kapustą cena 65 thb. Duża micha ! 
mussaman curry z wołowiną (cena 70 thb)
khao soi cena (65 thb)
Wracając mieliśmy dylemat, było już ciemno. Wziąć Grabtaxi i zapłacić coś pomiędzy 90-100 thb, czy jechać pick upem za 40 thb- 60thb, potem zamówić Graba pod hotel za 35 – 60 thb. Wróciliśmy ostatecznie żółtym pick upem za 40 thb. Wysiadła z nami pani, myślimy oooo idzie w naszym kierunku co jest bardzo rzadko spotykane. Idziemy za nią, no przecież lokalna osoba, raczej wie, że nic jej się tu złego nie stanie. Biedna kobieta, co ona musiała o nas pomyśleć. Ciemno, puste chodniki, idą za nią obcy ludzie, trasą przez nikogo nieuczęszczaną. Ja bym na jej miejscu się chyba ... cenzura. Przeszliśmy 80% trasy, myślimy proszę skręć w prawo, no skręć. Mówimy to na głos, a idziemy dosłownie dwa kroki za nią, ale mamy jakieś 0,000001% szans, że ona nas rozumie. Podobno, jak coś bardzo chcesz i w to wierzysz to się spełnia, tzn. wizualizacja. W naszym przypadku nie zadziałała. Poszła prosto, my musieliśmy skręcić do hotelu. Idziemy, pusta ulica oświetlona kilkoma latarniami, pomiędzy nami zielony gąszcz. Coś szeleści w trawie... ptaszki :-) Uff, nie ma "naszego ulubieńca", pewnie na noc go zamykają. Ci sąsiedzi mają 3 psy (2 białe, 1 czarny) ! My zawsze mamy okazję widzieć tylko tego czarnego.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Egzotyczne owoce w Tajlandii

Będąc w egzotycznym kraju, nie sposób jest się oprzeć w testowaniu tutejszych owoców. Wraz z rozwojem infrastruktury transportu niemal każdy egzotyczny owoc możemy znaleźć w sąsiednim markecie mieszkając w Polsce. Dziś przeglądając z ciekawości gazetki "Co mamy w promocji po świętach w Polsce?" (wyjaśnienie: został mi taki nawyk, nawet będąc obecnie w Azji, czasami lubię zajrzeć do gazetek dużych marketów, co jest obecnie na topie, mam świadomość, że wszystko szybko się zmienia, nie chcę wrócić do Polski i mieć świadomość Neandertalczyka ;-) ). Zauważyłam owoce, które mamy dostępne na każdym lokalnym bazarku w Tajlandii. Cóż porównajmy ceny, smaki, wygląd.  Znamy większości smaki tych owoców, ponieważ są ogólnodostępne w Polsce, ale czy ich smak jest taki sam? Przykładowa tabela cen owoców Polska / Tajlandia (stan cen z dn. 27.12.2017 r.) Lp Owoc Polska Tajlandia Biedronka Lidl Tesco Auchan Carrefour

Tajskie kosmetyki cz.1

Planując kolejną podróż do Tajlandii, chciałam po testować tym razem tutejszych kosmetyków. Zrobiłam rozeznanie w sieci, jednak ciężko coś znaleźć konkretnego. Większość kosmetyków typu: kremów, masek, filtrów do opalania jest wybielająca. Sporo z nich pochodzi z Japonii. Poniżej wzięłam pod uwagę te najczęściej polecane i spotykane w sklepie ogólnodostępnym seven eleven (7/11). PASTA DO ZĘBÓW Na pierwszy ogień: ziołowa pasta do zębów. Dostępna również w smaku: kokosowym.  Cena: 49 THB = 5,29 PLN Pojemność: 25 g Zapach : polski amol Konsystencja: gęsta Opis: ziołowa, wybielająca, usuwa odbarwienia po kawie, herbacie, tytoniu, utrzymuje świeży oddech. Stosowanie: dwa razy dziennie: rano i wieczorem. Zalety: pomimo skąpej pojemności, wydaje się być bardzo wydajna, mocno się pieni, naturalne składniki. Wady: gorzka w smaku (przy kilku pierwszych użyciach, potem człowiek się przyzwyczaja), mała pojemność. Po trzy tygodniowym stosowaniu widzę same plusy: Faktycznie wybiela zęby, b

Tajskie kosmetyki cz.3

Postanowiłam napisać kolejną część dotyczącą tajskich kosmetyków. Będąc w Tajlandii napewno warto przetestować poniższe dwa produkty. Lolane Natura Hair Treatment – Maska do włosów Maska stosowana do włosów suchych i zniszczonych. Zawiera olej jojoba oraz protein jedwabiu. Sposób użycia: Po umyciu włosów nałóż maskę na wilgotne włosy i delikatnie wmasuj. Pozostaw na kilka minut, a następnie spłucz wodą. Efekt: włosy pięknie pachną, są delikatne, miękkie. Nieśmiele porównać je w dotyku do jedwabiu, w końcu to jeden ze składników maski :-) Pojemność: 100g, 500g. Cena (100g, 2018r.): 42 THB (4,62 PLN) Maski można kupić m.in. w 7eleven oraz w Family Mart. Dostępne są również inne rodzaje masek z tej serii: Color Shield ze słonecznika, Diamond Shine System z masłem macadamia, Revital Hair Fall z buraków, For smooth andstraight z ekstraktu białej lilii. Puder ryżowy marki Srichand Bangkok 1948 Znacie to uczucie będąc w Azji: "mogłabym ro