Przejdź do głównej zawartości

Lot samolotem z dzieckiem

Wulkan Batur

Będąc na Bali, można wejść na wulkan Batur. Czemu nie? Na taki szalony pomysł wpadł Tomek. Wulkan Batur ma 1717m wysokości, wyniesienie 461 m, ostatnia erupcja była w 2000 roku. Czemu szalony pomysł ? Po pierwsze nigdy nie wchodziliśmy na żadne góry, a tym bardziej wulkany, nie mamy żadnego doświadczenia. Po drugie wspinaczka zaczyna się ok. 04:00 w nocy. Po trzecie nie mamy fizycznej kondycji. Czytając opinie podobno trasa jest łatwa, taką samą opinie otrzymaliśmy od naszego właściciela hotelu, że dużo osób tam wchodzi i trasa jest "easy". Cóż sporo zwiedzamy, może damy radę. My nie damy rady? 
Zaryzykowaliśmy, poszukałam na forach opinii nt. przewodników lokalnych, kilka osób poleciło pewnego pana. Zorientowaliśmy się, że na mieście każdy punkt turystyczny ma ten sam plakat i tę samą ofertę. Koszt za osobę 350 000 rupii (przy negocjacjach można zejść do 300 000). Miałam nadzieję, że jak weźmiemy indywidualnego przewodnika z polecenia, nie będziemy wrzuceni do jednego samochodu i jak stado ludzi szło na wulkan. Cena była ta sama, udało nam się trochę wynegocjować na naszą korzyść. Zarezerwowaliśmy przewodnika popołudniu, a na wulkan udaliśmy się nocą. Grupa miała liczyć maksymalnie 5 osób. W cenie mieliśmy śniadanie na szczycie wulkanu oraz w trasie, przerwę na kawę na plantacji kawy. Spaliśmy tylko 3 godziny, z pobudkami. Budzik o 01:40. Wyjazd miał być spod hotelu około 02:15-2:45, ale że w Indonezji szczęśliwi czasu nie liczą, byliśmy pewni, że się spóźni kierowca. Co się okazało? Nakładając buty na tarasie, przyszedł do mnie jakiś chłopak z karteczką pytając: "Tomasz?". "Nie, nie Tomasz, ale tak to my jedziemy z Tobą na wulkan". Szok, szok niedowierzanie. Był przed czasem, to był nasz kierowca, który miał nas zawieźć na wulkan. Okazało się, że nasza grupa składała się z 6 osób (3 pary, jedna z Kanady, druga z Australii i my). Droga na wulkan z Ubud wynosiła około godzinę jazdy samochodem. W drodze mieliśmy przerwę na śniadanie (naleśnik z bananem) i kawę prosto z plantacji kawy, mocna na pobudzenie. Nie było żadnych dodatkowych opłat. Zaspani, ledwo świadomi co nas czeka, po zjedzeniu udaliśmy się samochodem po 10 minutach pod wulkan. 
Uhuhu tłumy panie widzę. Tyle osób chętnych na wspinaczkę, że musi być łatwo. Poznaliśmy naszego przewodnika. Przesympatyczny chłopak, niższy i chudszy ode mnie. Dostaliśmy latarki i ruszyliśmy. Na razie łatwizna ładniutki asfalt, jesteśmy na przodzie. No i z czasem ten asfalt przybierał bardzo stromy kąt. Czułam się jak wół idący pod górkę. Tak wyglądała połowa naszej trasy. Po drodze mijaliśmy pola pomidorów, cebuli, papryki, kapusty. Ale było całkowicie ciemno, gdyby nie latarki ... Po drodze jeździły panie na skuterach proponując podwózkę pod szlak. Trasa na sam szlak zajęła nam 2,5 km pieszo. Potem zaczęła się wspinaczka po skałach. Nie było lekko, przewodnik nie robił zbyt często przerw, chcąc mieć zapas czasu, aby zdążyć na wschód słońca o 06:30. Było dużo ludzi, w oddali widzieliśmy latarki oraz idących ludzi jeszcze daleko za nami. Widocznie jest wiele chętnych na takie "zabawy". Zerwał się silny wiatr, do tego kropił deszcz, tym bardziej nam to nie ułatwiło sprawy. Trasa zajęła jakieś 2 godziny z przerwami na odpoczynek. Dopadł nas kryzys, przemoknięci, przewiani, spoceni, zmęczeni, nie wyspani przed pierwszym szczytem nie mieliśmy siły iść dalej. Ale w głowie pojawiła się myśl, co teraz zrobisz? Zawrócisz po ciemku sama pod prąd? Poczekasz, aż Twoja grupa tu wróci schodząc na dół za jakieś 2 godziny? Bezsensu. Zapytaliśmy pani od napojów, która była bardzo pomocna naszej koleżance asekurując ją, ile jeszcze? Tylko 5 minut do pierwszego szczytu. Zacisnęliśmy zęby i poszliśmy dalej.
 Jak ktoś z nas wymiękał reszta grupy czekała na tę osobę. Grupę mieliśmy zgraną i pomocną. Przewodnik służył swoją silną dłonią podczas wspinaczki przy trudnych odcinkach. Gdy doszliśmy na pierwszy szczyt, nawet mokra ławka, była cudowna po takim wysiłku. Padło pytanie czy zostajemy tutaj i czekamy na wschód, czy wspinamy się na kolejny szczyt. Pierwsze pytanie padło ile czasu? To było najczęstsze padające pytanie tej nocy. Pamiętacie scenę ze Shreka i osiołka pytanie: "Daleko jeszcze?". Tak to było i u nas. Uzyskaliśmy odpowiedź, że tylko 20 minut, no to idziemy :-) ! Lało się z nas, i to nie był deszcz. Udało się weszliśmy na górę, było około godziny 06:00. 
Dostaliśmy od przewodnika maty na ziemie, chociaż było nam już wszystko jedno. Wysiłek fizyczny niesamowity. Gdy już odpoczęliśmy, wyschliśmy poczuliśmy niższą temperaturę na wulkanie. Masakrycznie zimno nam się zrobiło. Odpoczęliśmy sobie, porobiliśmy zdjęcia. Przewodnik poszedł po śniadanie (jajko gotowane na parze wulkanu oraz tost z bananem). Na górze były moje "ulubione" makaki, które tylko czyhały, żeby coś ukraść od wykończonego turysty. Mieliśmy w pakiecie fotografa, kolega z grupy miał kamerkę go pro, więc zdjęcia na tle wschodu słońca wyszły naprawdę bardzo dobre :-) Kupiliśmy na miejscu gorącą herbatę na rozgrzanie (40 000 rupi ok. 9 zł). Na górze prócz małp były psy, które sprytnie odganiały swoje rywalki oraz niżej widziałam kurę, która dziobała małpe. Sprawnie jej to wychodziło, ponieważ małpa jej się bała :-) Widok z wulkanu Batur na czynny wulkan Agung był niesamowity. 
Wschód słońca pomimo deszczu i chwilowych chmur był piękny. Nasz przewodnik super się nami zaopiekował zrobił śniadanie, zdjęcia, ustawiał nas. Cieszę się, że wybraliśmy konkretną osobę, a nie losowego pana. Zapytaliśmy go ile razy w tygodniu się wspina, mówił, że conajmniej 3 razy. Wow, szacun ! Do tego nałogowy palacz, a taka kondycja. 
W ogóle przewodnicy po tej trasie skakali ze skałek jak kozice górskie z głośnikiem przenośnym w ręku dla umilenia schodzenia. Inni nie byli tacy pomocni jak nasz. Poza nami pomagał również innym zejść, pomimo, że oni mieli swoich przewodników. Naszej koleżance z grupy pomógł zejść praktycznie przez całą ścieżkę trzymając ją za dłoń. Można? Można :-)
Schodząc widzieliśmy niżej ciepłe źródełka. Wow udało nam się zejść nie robiąc żadnej przerwy. Czekały już na dole na niektórych samochody oraz skutery. Niestety my musieliśmy iść ponownie drogą asfaltową. Po drodze mogliśmy podziwiać uprawy lokalnych rolników. Przewodnik nam pokazał ogromne pająki na pajęczynach przy polu. Dowiadując się, że dziewczyny się ich boją, wziął jednego sobie na patyka i pokazywał go z bliska. Brrrrrr. Odeszłam na bezpieczną odległość, jak później się okazało miałam nad głową drzewo z pająkami, równie dużymi. Szliśmy przez wioskę, z domków z bambusów, gdzie mieszkańcy spędzali swój poranek na dworze. Kobiety i dzieci sortowali cebulki cebul, mężczyźni w oddzielnej grupie z dala od kobiet siedzieli przy kogutach, plątali klatki dla zwierząt. 
To musi być mocno turystyczne miejsce (okolice wulkanu Batur), ponieważ nikt z mieszkańców się nami nie zainteresował w żaden sposób. A my nimi jak najbardziej, fajnie jest tak podglądnąć życie społeczności lokalnej. Doszliśmy na parking schodząc po stromej drodze, czuliśmy, że mamy nogi jak z waty ... Aplikacja pokazała, że przeszliśmy ponad 15 km. A teraz pozwólcie, że się zdrzemnę.
Podsumowanie:
Jak wykupić wycieczkę z przewodnikiem na wulkan Batur?
Pójść do pierwszego lepszego biura na mieście i zapisać się. Proste jak budowa cepa.
Jaka cena za osobę?
Od 300 000 rupii, w tym macie odbiór z hotelu, powrót do hotelu, śniadanie w trakcie drogi (kawa/herbata + naleśnik z bananem i czekoladą), butelka wody na drogę, przewodnik w grupie maksymalnie 5 osób (w rzeczywistości u nas było 6), drugie śniadanie na wulkanie (jajko gotowane na parze + tost z bananem). Dużo nie dużo nie wiem nie mam porównania, aczkolwiek jakbyście mieli zamiar wziąć kierowce w tamtą stronę to ponad godziny jazdy, to za pewnie zaśpiewałby Wam taką samą cenę, co my za całą wycieczkę.
Jak się ubrać?
Wygodne buty z dobrą przyczepnością. Lokalnych widziałam w japonkach (bez komentarza). Długie spodnie, bluza lub kurta przejściówka. Na górze mocno wieje, nas złapał deszcz w trakcie, więc tym bardziej było nam zimno.
Ile trwa wspinaczka?
W górę około 1,5 godziny do 2 godzin. W tym kilka przerw na odpoczynek. Powrót praktycznie bez przerw na odpoczynek, jedynie na zrobienie zdjęć.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Egzotyczne owoce w Tajlandii

Będąc w egzotycznym kraju, nie sposób jest się oprzeć w testowaniu tutejszych owoców. Wraz z rozwojem infrastruktury transportu niemal każdy egzotyczny owoc możemy znaleźć w sąsiednim markecie mieszkając w Polsce. Dziś przeglądając z ciekawości gazetki "Co mamy w promocji po świętach w Polsce?" (wyjaśnienie: został mi taki nawyk, nawet będąc obecnie w Azji, czasami lubię zajrzeć do gazetek dużych marketów, co jest obecnie na topie, mam świadomość, że wszystko szybko się zmienia, nie chcę wrócić do Polski i mieć świadomość Neandertalczyka ;-) ). Zauważyłam owoce, które mamy dostępne na każdym lokalnym bazarku w Tajlandii. Cóż porównajmy ceny, smaki, wygląd.  Znamy większości smaki tych owoców, ponieważ są ogólnodostępne w Polsce, ale czy ich smak jest taki sam? Przykładowa tabela cen owoców Polska / Tajlandia (stan cen z dn. 27.12.2017 r.) Lp Owoc Polska Tajlandia Biedronka Lidl Tesco Auchan Carrefour

Tajskie kosmetyki cz.1

Planując kolejną podróż do Tajlandii, chciałam po testować tym razem tutejszych kosmetyków. Zrobiłam rozeznanie w sieci, jednak ciężko coś znaleźć konkretnego. Większość kosmetyków typu: kremów, masek, filtrów do opalania jest wybielająca. Sporo z nich pochodzi z Japonii. Poniżej wzięłam pod uwagę te najczęściej polecane i spotykane w sklepie ogólnodostępnym seven eleven (7/11). PASTA DO ZĘBÓW Na pierwszy ogień: ziołowa pasta do zębów. Dostępna również w smaku: kokosowym.  Cena: 49 THB = 5,29 PLN Pojemność: 25 g Zapach : polski amol Konsystencja: gęsta Opis: ziołowa, wybielająca, usuwa odbarwienia po kawie, herbacie, tytoniu, utrzymuje świeży oddech. Stosowanie: dwa razy dziennie: rano i wieczorem. Zalety: pomimo skąpej pojemności, wydaje się być bardzo wydajna, mocno się pieni, naturalne składniki. Wady: gorzka w smaku (przy kilku pierwszych użyciach, potem człowiek się przyzwyczaja), mała pojemność. Po trzy tygodniowym stosowaniu widzę same plusy: Faktycznie wybiela zęby, b

Tajskie kosmetyki cz.3

Postanowiłam napisać kolejną część dotyczącą tajskich kosmetyków. Będąc w Tajlandii napewno warto przetestować poniższe dwa produkty. Lolane Natura Hair Treatment – Maska do włosów Maska stosowana do włosów suchych i zniszczonych. Zawiera olej jojoba oraz protein jedwabiu. Sposób użycia: Po umyciu włosów nałóż maskę na wilgotne włosy i delikatnie wmasuj. Pozostaw na kilka minut, a następnie spłucz wodą. Efekt: włosy pięknie pachną, są delikatne, miękkie. Nieśmiele porównać je w dotyku do jedwabiu, w końcu to jeden ze składników maski :-) Pojemność: 100g, 500g. Cena (100g, 2018r.): 42 THB (4,62 PLN) Maski można kupić m.in. w 7eleven oraz w Family Mart. Dostępne są również inne rodzaje masek z tej serii: Color Shield ze słonecznika, Diamond Shine System z masłem macadamia, Revital Hair Fall z buraków, For smooth andstraight z ekstraktu białej lilii. Puder ryżowy marki Srichand Bangkok 1948 Znacie to uczucie będąc w Azji: "mogłabym ro