Mijają nasze ostatnie dni w stolicy Tajlandii, Bangkoku. Na listę do odhaczenia pozostał jeszcze Bang Krachao, zwany potocznie zielonymi płucami Bangkoku. Okaże się, czy tak naprawdę jest. Udajemy się tam autobusem lokalnym numer 149, cena biletów 18 thb, ponieważ mamy klimatyzację w postaci: wiatraczków przymocowanych do sufitu. Dojeżdżamy do celu, mamy jeszcze trochę do przejścia pieszo. Trochę = dla nas to jakieś 2 kilometry. Dziś słońce grzeje nie miłosiernie. Żadnej chmurki na horyzoncie. Zbliżamy się do celu, w sumie to idziemy w ciemno, nie wiemy gdzie to dokładnie jest. Ale ... ale ONI nas sami znaleźli haha. Standard. Z daleka wołają, krzyczą:
Bang Krachao !?Idziemy zdegustowani w ich kierunku. Atakują nas jak piranie. Nawet nie możemy zebrać myśli.
"Free boat!"
- "Free water !"
- "Bicykle only 80 thb for person"
Dwie panie, zajmują się całym przedsięwzięciem. Nie mamy nawet innego wyboru. Prowadzą nas do motorówki, na której już siedzi złowiona płotka (w postaci turysty). Widocznie, czekali właśnie na nas, żeby ruszyć na drugi brzeg. O Matko Boska !!! Przecież mam jakieś 10 centymetrów do sięgnięcia do tej wody. Czuję jak mi serce łomocze z przerażenia, wszystko się chwieje. A jak wpadnę do wody? Ciekawe ile takich sytuacji było do tej pory? Motorówką steruje kobieta ! Turysta dziwnie się na mnie patrzy, mówię mu, że nie umiem pływać. A on co mi powiedział?
Żartowniś jeden. Mi nie było do śmiechu, pół przeprawy przepłynęłam z oczami skierowanymi na dno łódki. Swoją drogą, turysta miał obrzydliwego, długiego paznokcia na dużym palcu. Bleeeee. Weszliśmy na kładkę, cóż wyszło o wiele taniej niż się spodziewaliśmy.
|
niebieska motorówka |
Wypożyczenie rowerów na cały dzień kosztuje: 80 thb za osobę. Zapłaciliśmy również depozyt 200 thb, w razie jakbyśmy uszkodzili jakiś rower. Dostaliśmy gratis dwie butelki wody oraz mapkę, zaznaczonymi strategicznymi punktami. Pan obok, przygotował dla nas już rowery. Tzn. wybrał je zgodnie z naszymi gabarytami wzrostowymi. Tomkowi przypadł chyba z najwyższym siodełkiem numer 132, mi ... hm najniższym numer 42 z koszem? Miałam do wybory dwa: mam słabość do koloru karmelowego, więc padło na gustowne karmelowe siodełko. Rowery nie były oczywiście jakieś najnowsze, skrzypiały, nie były to górale, ale ważne, że jeździły :-)
|
nasze rydwany |
Po kilku kilometrach, poczułam, że jednak jestem chyba trochę wyższa niż ocenił to pan. Czułam, że rower ma zdecydowanie zbyt niskie siodełko. Jedziemy i na naszej drodze się pojawia? Wąż ! Pełza sobie z jednego końca ścieżki do drugiej. Chyba mu się śpieszyło, przynajmniej wyglądał na takiego. Miejsce zielone, widać, że łapa komercjalizacji jeszcze tu nie sięgnęła i oby trwało to jak najdłużej. Teren jest zanieczyszczony, co niestety psuje widoki. Przepiękne zielone tereny, dojrzewające owoce na drzewach. To jest coś ! Mijamy hinduską świątynie, obecnie remontowaną.
|
hinduska świątynia |
Zajeżdżamy do botanicznego parku. Wchodzimy na drewnianą altankę/ambonę. Widok niesamowity. Dwie Japonki robią sobie zdjęcia, jedna stoi na altance, druga na dole leży na kładce z rowerem. Hmm dziwne. Jak wróciłam zobaczyłam co kryje się pod #bangkrachao na instragramie, no i muszę przyznać, że fajna jest perspektywa takiego zdjęcia.
|
widok z altanki |
Na dole obok rowerów spotykamy małego warana, który stał się atrakcją dla zwiedzającej młodzieży. Przypominam, że ruch jest lewostronny, ciężko jest się przestawić. Jedziemy oddzielonym pasem, dla rowerzystów. Czuję za sobą oddech mijających mnie o kilka centymetrów motorów, samochodów.
|
Gdzie jest waran? |
Dojeżdżamy na floating market. Parkujemy nasze rydwany w cieniu. Podążamy na targ. Mało turystów, jedynie widoczne mieszany pary, o których kiedyś wspominałam.
Ciekawił nas zielony owoc, poprosiliśmy o jego spróbowanie (guawa). Pani nic nie rozumiała po angielsku :-) Chwała Ci za internet i translator. Przetłumaczyliśmy naszą prośbę po tajsku i się od razu uśmiechnęła. Spróbowaliśmy go no i cóż, orzeźwiający w smaku. Bierzemy ! Skusiliśmy się na lemon sodę oraz faworki z karmelem – prawie jak w Polsce, tylko po co ten karmel :-( Tutaj wszystko jest takie przesłodzone.
|
faworki z karmelem |
|
bajkowe przekąski |
W Tajlandii zbliża się pora zimowa, czyli jakieś 28 stopni. Na straganach widzimy już zimowe kurtki. No nie wierzę, kto to nosi w takiej temperaturze, żeby było mało od czasu do czasu zdarza nam się widzieć również świąteczne akcesoria w postaci opasek z rogami renifera, choinki, bałwanki.
|
zimowa garderoba |
Wracamy już, mijamy muzułmanki na podwójnych rowerach, biedaczki nie dają rady. Chyba, taki rower się jednak nie sprawdza w duecie. O proszę ! Przy świątyni spotykamy mojego ulubionego turystę. Pokazuje nam kciuk w górę, i jedzie dalej. Słońce nie odpuszcza, chmur jak nie było tak i nie ma. Cała trasa zajęła nam jakieś 3 godziny. Jest tu czym pooddychać, cisza, spokój. Idealne miejsce na ucieczkę od zgiełku miasta. Przy zwróceniu rowerów, pan dokładnie obejrzał oba, nic nie uszkodziliśmy. Zwrócono nam depozyt. Pani zapytała czy chcemy wracać dużą łodzią, czy motorówką. Zgadnijcie, co wybrałam. Poczułam ulgę, bez wahania wybrałam dużą ! Wskoczyliśmy na łódź z innymi osobami i dojechaliśmy na drugi brzeg rzeki.
Koszt takiego przejazdu kosztował 5 thb za osobę. Wróciliśmy busem numer 47 ( 13 thb). Znowu wylądowałam z bananem na twarzy na cudzym selfiaczku, pani odwzajemniła to swoim wielkim uśmiechem :-) . Potem przesiadka obok Lumpini Park w autobus 77 ( 18 thb). Szybko dojechaliśmy do okolic naszego hotelu. Siedzę w hotelowym lobby i co widzę ... spalone czerwone ramiona :-)
|
powrót lokalnym autobusem nr 47 |
Komentarze
Prześlij komentarz