Wstaliśmy z myślą, jak tu ominąć tego cholernego psa, jakby miał nam się ukazać na drodze. Kamień ! Może pomoże, może nie, dla komfortu psychicznego bierzemy go. Wychodzimy z hotelu, idziemy no i cisza, nie ma go uff ! "Tym razem mu się upiekło "- rzek Tomek.
|
mapa centrum Chiang Mai (turystyczny kwadrat) |
Idziemy w stronę bazarku, coś zjeść. Trasa do pokonania jakiś 1 kilometr. Na chodniach pustka, wszyscy jeżdżą, albo samochodami, skuterami, a nawet rowerami. Ale my twardo idziemy, nie mamy tu punktu wypożyczenia rowerów. Na skuter trzeba mieć międzynarodowe prawo jazdy. Przepyszne rzeczy widzimy na targu. Shake z mango 25 thb, bardzo słodki, pani nie pożałowała owocu w środku, w Bangkoku dla porównania cena kształtowała się od 40 do 50 thb. Wzięłam kawałek ciasta, podobnego do polskiego miodownika, polanego miodem z orzechami nerkowca, koszt 25 thb.
|
mango shake z ciachem (5,44 zł) |
Spożywamy śniadanie na kładce dla pieszych, po której żywa dusza nie chodzi. Widzimy bardzo dużo pick upów. Nie daleko jest punkt, w którym się zatrzymują. No to transport chyba mamy załatwiony. Jedzie żółty ! Szybko zeskakujemy ze schodków i idziemy go zatrzymać, udało się ! Pytamy czy jedzie do "city" (miasta), macha głową, że tak i wskakujemy do środka. Uuuu pełno ludzi, ale udaje nam się wcisnąć jeszcze. Stanowimy swego rodzaju atrakcję. Dzieci nam się przyglądają z uwagą, uśmiechamy się do nich, ale biedne strasznie się peszą :-) Przecież nie gryziemy helloooo ! Ludzie są uprzejmi, siedzą ściśnięci, podsuwają się na maksa, żeby choć kawałek miejsca zrobić nowym osobom wsiadającym Dojeżdżamy do dworca autobusowego, tam wychodzimy, i podążamy do centrum. Dziś mamy dwa cele: zwiedzić miasto oraz odwiedzić izraelską restaurację, w której znalazłam w menu schabowego ! :-) Cóż miasto samo w sobie, jest bardzo urokliwe, mocno różni się od Bangkoku. Nie ma tu wysokich wieżowców, rozbudowanej tak mocno infrastruktury. Muszę przyznać, że im głębiej do centrum, tym widzę więcej turystów. Knajpki, restauracje, kawiarnie – typowo turystyczne. Popularne są w szczególności kawiarnie dla kawoszy. Jeszcze nie miałam okazji spróbować.
Dużo rodaków mijamy na drodze. Przeczytałam gdzieś, że Chiang Mai ma najwięcej świątyń w całej Tajlandii, ponad 300. Chyba muszę się z tym zgodzić. Co 200 metrów, na naszej drodze spotykaliśmy świątynie buddyjskie. Nie potrafiłam zapamiętać nazwy każdej z nich. Wstęp był bezpłatny, jedynie jedna z nich była płatna Wat Chedi Luang , koszt 40 thb. Widać od razu, bo tłumy turystów dookoła, a tym samym sznury tuk tuków, czyhających na okazję. Momentami, czułam się jak w Ayutthaya.
|
Wat Phan Tao |
|
Three Kings Monument
|
Wat Inthakhin
|
Wat Inthakhin |
|
|
|
Wat Jed Rin |
|
tuk tuki w gotowości |
Wat Saen Muang LuangSzliśmy w kierunku naszej wytypowanej restauracji, po drodze zwiedzając świątynie. Po drodze zaszliśmy do galerii handlowej, zobaczyliśmy plakat dotyczący gry Playerunknowns Battlegrounds do wygrania było 20 000 thb. Oj Tomasz się wkręcił :-) nie widzieliśmy żadnej informacji nt. godziny. Widocznie widowisko było wieczorem.
|
plakat w galerii handlowej |
Pora na obiad, zamówiliśmy: schabowego ze świeżą orzeźwiającą sałatką oraz hummus z pitą. Mam słabość do wszystkich placków typu: pita, nany. Bardzo dobre jedzenie, a właściciel bardzo zainteresowany gośćmi. Przejmuje rolę, takiego prawdziwego gospodarza domu. Zagaduje gości, pyta czy smakuje, czy jest wszystko wporządku. Sympatycznie :-) Ceny również nie wygórowane mocno, biorąc pod uwagę porcję jedzenia.
|
ten uśmiech to na widok podwójnego schabowego :-) |
|
hummus z pitą |
No dobra najedzeni, po zwiedzali pora wracać do hotelu. Łapiemy samochód, mówimy, że chcemy 7 kilometrów prosto (dłonią pokazujemy prosto ciągle), pan macha głową na znak dobrze, wskakujcie, i jak będziemy chcieli wysiąść, żebyśmy nacisnęli guzik. Mówię, no co Ty on nie ogarnął ... pewnie jeździ tylko po centrum, no i tak też było. Nikt za bardzo nie chce, jeździć za miasto, bo im się nie opłacają takie trasy, no chyba, że jadą z pełnym składem, czyli jakieś 17-18 osób. No i pan w trakcie jazdy, pyta jak ma jechać, pokazujemy, że stronę dworca, tam już sobie jakoś ogarniemy powrót. Wysiedliśmy za dworcem, 30 thb od osoby. Potem idziemy w stronę naszego hotelu, droga cały czas prosta. Próbujemy zatrzymać pick upy, ale dużo z nich już jest przepełniona. Jeden pusty zaoferował nam za 100 thb przejazd, na takich od razu dziękujemy i odchodzimy dalej. Widzimy panią, która też czeka, więc podczepiamy się do niej i wskakujemy do żółtego pick upa, uuuuuuuuuuu pełny. Kobietki podsuwają się i pokazują mi, żebym siadała, ale wątpię czy się zmieszczę i pokazuje, że postoję na schodkach. Stoimy z Tomkiem na schodkach, u tyłu pick upa. Jaki przewie, wiatr we włosach, jaka adrenalina haha. Ile mamy radochy ! Dla nich to chleb powszedni. Dojeżdżamy do naszego bazarku, na którym chcemy coś jeszcze dokupić, wyskakujemy i idziemy na lemon shake. W drodze powrotnej, mijamy knajpki przy chodnikach, bary, które dopiero się otwierają, jest godzina 17:00, panie skąpo ubrane, hmm ciekawe co to za klub. Dopiero dziś sprzątane są stoły, krzesła po wczorajszym dniu, a raczej imprezie.
Na koniec jeszcze kilka ujęć z miasta.
|
malowniczy hotel |
|
mural |
|
mural |
Komentarze
Prześlij komentarz