Dziś jest nasz przedostatni dzień w Ipoh, jutro przenosimy się autobusem do Kuala Lumpur.Mieliśmy w planach wybrać się do Cameron Hightlands, ale pole herbaciane to chyba za mało dla nas, żeby jechać tam prawie 2 godziny. Zawsze przed wycieczką do jakiejś miejscowości sprawdzam, czy warto do niej w ogóle się wybrać. Robię listę atrakcji do zwiedzenia, potem sugerujemy się nią układając nasz plan pobytu, ile dni spędzimy w danym miejscu. Została nam jeszcze m. in. świątynia położona w jaskini Kek Lok Tong, która jest oddalona od naszego hotelu jakieś 6 km, nie obeszło się bez Ubera.
Jechaliśmy tam jakieś 20 minut. Świątynia znajduje się na południu na obrzeżach miasta, nie ma tam transportu lokalnego. Gdy zajechaliśmy na miejsce, duże wrażenie zrobiły na nas olbrzymie wzgórza dookoła. Zdjęcia w ogóle nie oddają tego piękna natury. Byliśmy pozytywnie zaskoczeni, tym co tam zobaczyliśmy ! Rzadko się zdarza, że rzeczywistość jest lepsza niż na zdjęciach HD. Przed świątynią znajduje się staw z żółwiami, staw z kolorowymi rybami, a nad nim wodospad.
Wchodząc na górę nad głowami mijaliśmy wiszące skały wapienne. Wnętrze jaskini to dopiero robi wrażenie.
Wchodząc na górę nad głowami mijaliśmy wiszące skały wapienne. Wnętrze jaskini to dopiero robi wrażenie.
Świątynia Kek Lok Tong składa się z centralnego ołtarza z wieloma figurami buddyjskimi oraz różnymi chińskimi bóstwami. Wzgórze wapienne składa się z jasnoszarego do białego, krystalicznego wapienia. Krople wody spadające na głowy osób zwiedzających, działa jak mgiełka. Wstęp do świątyni jest bezpłatny, jedynie można wrzucić ofiarę do pudełka, która pokrywa koszta dbania o porządek i ład całego kompleksu. Warto pokręcić się po świątyni, odnaleźć ukryte grota, złote posągi. Przeszliśmy całą jaskinie, i ujrzeliśmy światło ukazujące ogrody. Zastanowił nas fakt, dlaczego ludzie stoją przed schodami, zamiast zejść na dół do ogrodów. Miałam obawę, że są nieczynne, może jakiś remont. Podeszłam pełna obaw, ale okazało się, że słońce grzało, dlatego ludzie woleli pozostać wewnątrz chłodnej świątyni, no tak po co się pocić :-)
My bez zastanowienia zeszliśmy do ogrodu, który otoczony jest wysokimi wzgórzami. Pięknie tu jest !
Obrośnięte zielenią góry robią robotę. Mijamy pnącza zwisające ze skał, korzenie drzew, staw z kwiatami lotosu, które są lekko przesuszone z powodu wysokiej temperatury, pawilony chińskie. Miejsce bardzo przyjemne, aż byliśmy zaskoczeni, dlaczego tak mało tu ludzi. Odpowiedź prosta: Azjaci boją się słońca jak ognia. Nam to było na rękę, zachwycaliśmy się krajobrazem. W oddali była jakaś fabryka, gdzie niedaleko jej koparki "rozbierały" wzgórza, przykre. Taki piękny, naturalny widok, i już łapa ludzka musi w go ingerować. Spotkaliśmy na drodze dwa psy, chyba odganiacze małp, kręciły się wokół skał, broniły swojego terenu, czujnie się na nas spoglądały. Były też dorodne szare i białe gęsi.
Wróciliśmy do środka jaskini, zmierzaliśmy do wyjścia i nagle zobaczyliśmy, że w środku jest rozstawiona scena, krzesła dla widowni i samochód ciężarowy. Zastanawialiśmy się jak on tutaj wjechał, wkrótce okazało się, że po prostu wjechał i zjechał sobie po schodach :-) Takie rzeczy tylko w Azji. Wróciliśmy Uberem i po raz ostatni zjedliśmy tutaj w hinduskiej restauracji: chicken tandori oraz masala dosa. Wracając chcieliśmy kupić jeszcze zielone pomelo, aczkolwiek cena chyba nieadekwatna do jakości. Za główkę pomelo cena sięgała od 14-23 MYR, w zależności od wielkości. Odpuściliśmy sobie. Kupiliśmy za to popularne tutaj biscuit (kruche nadziewane w pełni ciasteczka o różnych smakach).
Pani ze sklepu nie odstępowała nas na krok. Nawet domyśliła się po co przyszliśmy. Tylko coś nas zainteresowało od razu nam to polecała, wymieniała wszystkie smaki itp. Strasznie irytujące, zamiast nas zachęcić, to zniechęciła na tyle, że chcieliśmy stąd już jak najszybciej wyjść. Ciastka wzięliśmy o smaku białej kawy, pandam (roślina), oryginalne (zielona fasolka, cebula, warzywa, olej, sól). Smaczne do ciepłej kawy jak najbardziej. Wychodząc złapał nas mały deszcz. Pierwszy raz tak trafiliśmy. Z cukru nie jesteśmy, nie chciało nam się czekać pod wiatą, więc szliśmy sobie w małym deszczyku, zresztą nie tylko my. Chłodne krople uderzały o naszą skórę, dając chwilę ukojenia, ponieważ duszno było nadal. Dostaliśmy kilka propozycji od taksówkarzy zmierzając do hotelu. Gdy doszliśmy już do parku nieopodal naszego hotelu, rozpadało się strasznie, schowaliśmy się po altanką, gdzie również schował się chłopak na motorze. Od razu się z nami przywitał, niestety nie znał angielskiego, tłumaczył nam wskazując coś w stronę mostu, może chciał nam pokazać, że tam jest skrót? Pouśmiechaliśmy się sobie i poszliśmy małym deszczem do hotelu. Dziś ponownie krzyczano do nas z drogi: " Hello!" itp. Naprawdę sympatyczni ludzie tutaj mieszkają. Nie jest jeszcze to miasto zepsute turystycznie. Może to i lepiej, że nie ma tu dużo atrakcji, ponieważ ucierpiała by na tym autentyczność tego miejsca. Krzywdzące opinie czytałam na temat Ipoh np. że wystarczy 1 dzień: zobaczyć stację kolejową, meczet i pozamiatane. Zapewne gdybyśmy zostali tutaj również dzień /dwa nasza opinia była by taka sama. Cieszę się, że daliśmy szansę temu miejscu i nie żałujemy. Ma swój urok. Można spotkać tutaj taką bezinteresowną sympatię, ciekawość.
Wróciliśmy do środka jaskini, zmierzaliśmy do wyjścia i nagle zobaczyliśmy, że w środku jest rozstawiona scena, krzesła dla widowni i samochód ciężarowy. Zastanawialiśmy się jak on tutaj wjechał, wkrótce okazało się, że po prostu wjechał i zjechał sobie po schodach :-) Takie rzeczy tylko w Azji. Wróciliśmy Uberem i po raz ostatni zjedliśmy tutaj w hinduskiej restauracji: chicken tandori oraz masala dosa. Wracając chcieliśmy kupić jeszcze zielone pomelo, aczkolwiek cena chyba nieadekwatna do jakości. Za główkę pomelo cena sięgała od 14-23 MYR, w zależności od wielkości. Odpuściliśmy sobie. Kupiliśmy za to popularne tutaj biscuit (kruche nadziewane w pełni ciasteczka o różnych smakach).
Pani ze sklepu nie odstępowała nas na krok. Nawet domyśliła się po co przyszliśmy. Tylko coś nas zainteresowało od razu nam to polecała, wymieniała wszystkie smaki itp. Strasznie irytujące, zamiast nas zachęcić, to zniechęciła na tyle, że chcieliśmy stąd już jak najszybciej wyjść. Ciastka wzięliśmy o smaku białej kawy, pandam (roślina), oryginalne (zielona fasolka, cebula, warzywa, olej, sól). Smaczne do ciepłej kawy jak najbardziej. Wychodząc złapał nas mały deszcz. Pierwszy raz tak trafiliśmy. Z cukru nie jesteśmy, nie chciało nam się czekać pod wiatą, więc szliśmy sobie w małym deszczyku, zresztą nie tylko my. Chłodne krople uderzały o naszą skórę, dając chwilę ukojenia, ponieważ duszno było nadal. Dostaliśmy kilka propozycji od taksówkarzy zmierzając do hotelu. Gdy doszliśmy już do parku nieopodal naszego hotelu, rozpadało się strasznie, schowaliśmy się po altanką, gdzie również schował się chłopak na motorze. Od razu się z nami przywitał, niestety nie znał angielskiego, tłumaczył nam wskazując coś w stronę mostu, może chciał nam pokazać, że tam jest skrót? Pouśmiechaliśmy się sobie i poszliśmy małym deszczem do hotelu. Dziś ponownie krzyczano do nas z drogi: " Hello!" itp. Naprawdę sympatyczni ludzie tutaj mieszkają. Nie jest jeszcze to miasto zepsute turystycznie. Może to i lepiej, że nie ma tu dużo atrakcji, ponieważ ucierpiała by na tym autentyczność tego miejsca. Krzywdzące opinie czytałam na temat Ipoh np. że wystarczy 1 dzień: zobaczyć stację kolejową, meczet i pozamiatane. Zapewne gdybyśmy zostali tutaj również dzień /dwa nasza opinia była by taka sama. Cieszę się, że daliśmy szansę temu miejscu i nie żałujemy. Ma swój urok. Można spotkać tutaj taką bezinteresowną sympatię, ciekawość.
Podsumowanie:
Jak dojechać do świątyni?
Najlepiej zamówić Ubera lub Graba.
Wstęp:
bezpłatny.
Na miejscu są dostępne automaty do kupienia napojów, ale warto mieć ze sobą wodę.
Komentarze
Prześlij komentarz