Chcesz odpocząć, złapać chwilę oddechu z dala od tętniącego życiem miasta? W Penang jest takie miejsce, gdzie możesz zwolnić, zrelaksować się, po obcować z naturą. Miejsce to Botanic Gardens. Oddalony od miasta jakieś 7 km.
Po obiedzie w hinduskiej restauracji, swoją drogą będę za nią tęsknić :-( pomijając nawet fakt, że gdy zamawiam kawę z lodem dostaje gorącą lub gdy zamawiam sok z mango dostaje sok arbuzowy (nie mój smak, zdecydowanie). W daniach jest taka mieszanka smaków, przeróżnych przypraw, że moje kubki smakowe szaleją. Panowie nie oszczędzają na przyprawach. Za dwa puri z papką ziemniaczaną (cebula, przyprawy, ciecierzyca i Bóg jeden wie co tam jeszcze jest zmielone) + gorąca kawa zapłaciłam jakieś 5zł. To był mój obiad. Pycha !
Za dwa dni zmieniamy miejsce, udajemy się autobusem do Ipoh. Znacznie mniej turystyczne miejsce, mało tam rzeczy do zwiedzania, ale kto wie może coś odkryjemy ciekawego. Tymczasem udajemy się na pocztę. Standard: wydruk numeru klienta. Ale co wybrać, mamy A, B, C. Podpisane są one tylko w języku tutejszym. Olaliśmy sprawę szukania tłumaczenia w translatorze, zapytałam po prostu pana obok, który mamy wybrać. Wcisnął A, i za dosłownie 2 minuty była już nasza kolej. Podeszliśmy do okienka, kupiliśmy znaczki w kwiatki i odeszliśmy je przykleić. Nie wiem jak jest w Polsce, chyba nigdy nie wysyłałam w Polsce pocztówek. Jedynie będąc brzdącem chodziłam z mamą na pocztę wysłać kartki świąteczne. Pamiętam, że naszym klejem była zwyczajnie ślina, nie było do użytku żadnego kleju w sztyfcie. W sumie to były lata 90. W każdym bądź razie w Malezji mają klej w tubce, obok gąbeczka, nasączona tym klejem. Pan pokazał na zewnątrz czerwoną skrzynkę do której mamy wrzucić pocztówki. Widzicie w Tajlandii przekazywaliśmy bezpośrednio panu pocztówki. Tu pojawił się dylemat, skrzynka miała dwa otwory, opisane lokalnym językiem. Tu niezawodnym stał się translator. Podział dotyczył: miejsca Penang lub poza. Następnie udaliśmy się na stację Komtar na autobus numer 10. Rzadko one jeżdżą, więc sporo sobie poczekaliśmy, ale za to znaleźliśmy fajny sklepik gdzie pani sprzedawała cukierki na sztuki. Wow kto tak jeszcze robi? Za 1 cukierek płaciliśmy niecałe 0,10gr. Były tam gumy Boom z dzieciństwa. Jak miło ! Tyle czekaliśmy, że zdążyłam zorientować się na temat. transportu do Ipoh (ceny biletów itp.) oraz pójść na lody do McDonalda. Tutaj są lody waniliowe w wafelku za 1 MYR ! No i na tablicy pojawił się już nasz autobus. Bilet wynosił 2 MYR za osobę.
Gdy wysiedliśmy uderzyła w nas fala gorącego powietrza. Szybko zatęskniliśmy za klimatyzowanym autobusem. I co zobaczyliśmy na pierwszy rzut oka? Wszechobecne małpy.
Udaliśmy się do parku, i już standardowo zaatakowali nas panowie od transportu. "Hello mister, maybe bus?" No tak, przyszliśmy sobie pospacerować, a nie wozić tyłki. Na miejscu można spotkać bardzo dużo biegaczy. Ludzie przyjeżdżają samochodem przed park, przebierają się i idą biegać, w ładnej, zielonej scenerii. Park w sam sobie jest ładny, cichy. W oddali można dotrzeć prawdziwą dżunglę, tak gęstą, że nic nie jesteś w stanie zobaczyć w jej głębi. Ten moment kiedy jesteś w środku ścieżki patrząc na lilie w stawie (które teoretycznie na tablicy są, w praktyce ich nie ma) słyszysz coś w drzewach, jak to coś zmierza w Twoim kierunku. Niepokoisz się, a to zapewne są małpy, albo psy. Można zobaczyć również ogród dla kaktusów.
Natomiast park orchidei oraz innych ogrodów jest otwarty tylko w określonych godzinach. Szczerze? Nie powalają one na kolana. Co nie co widzieliśmy za krat. Jedyną atrakcją są tutaj małpy oraz wiewiórki giganty, które nie miały ochoty zejść z drzew. Może jakbym miałam jakąś łapówkę dla nich to by się zastanowiły. Chociaż jest kara za karmienie małp 500 MYR. Z tego co widziałam, jakoś tego przepisy nikt nie przestrzegał. Miejsce samo w sobie przyjemne, warto tutaj wstąpić, pospacerować, pooddychać świeżym powietrzem. Byliśmy tam z godzinkę. Wróciliśmy autobusem numer 10.
Po obiedzie w hinduskiej restauracji, swoją drogą będę za nią tęsknić :-( pomijając nawet fakt, że gdy zamawiam kawę z lodem dostaje gorącą lub gdy zamawiam sok z mango dostaje sok arbuzowy (nie mój smak, zdecydowanie). W daniach jest taka mieszanka smaków, przeróżnych przypraw, że moje kubki smakowe szaleją. Panowie nie oszczędzają na przyprawach. Za dwa puri z papką ziemniaczaną (cebula, przyprawy, ciecierzyca i Bóg jeden wie co tam jeszcze jest zmielone) + gorąca kawa zapłaciłam jakieś 5zł. To był mój obiad. Pycha !
Za dwa dni zmieniamy miejsce, udajemy się autobusem do Ipoh. Znacznie mniej turystyczne miejsce, mało tam rzeczy do zwiedzania, ale kto wie może coś odkryjemy ciekawego. Tymczasem udajemy się na pocztę. Standard: wydruk numeru klienta. Ale co wybrać, mamy A, B, C. Podpisane są one tylko w języku tutejszym. Olaliśmy sprawę szukania tłumaczenia w translatorze, zapytałam po prostu pana obok, który mamy wybrać. Wcisnął A, i za dosłownie 2 minuty była już nasza kolej. Podeszliśmy do okienka, kupiliśmy znaczki w kwiatki i odeszliśmy je przykleić. Nie wiem jak jest w Polsce, chyba nigdy nie wysyłałam w Polsce pocztówek. Jedynie będąc brzdącem chodziłam z mamą na pocztę wysłać kartki świąteczne. Pamiętam, że naszym klejem była zwyczajnie ślina, nie było do użytku żadnego kleju w sztyfcie. W sumie to były lata 90. W każdym bądź razie w Malezji mają klej w tubce, obok gąbeczka, nasączona tym klejem. Pan pokazał na zewnątrz czerwoną skrzynkę do której mamy wrzucić pocztówki. Widzicie w Tajlandii przekazywaliśmy bezpośrednio panu pocztówki. Tu pojawił się dylemat, skrzynka miała dwa otwory, opisane lokalnym językiem. Tu niezawodnym stał się translator. Podział dotyczył: miejsca Penang lub poza. Następnie udaliśmy się na stację Komtar na autobus numer 10. Rzadko one jeżdżą, więc sporo sobie poczekaliśmy, ale za to znaleźliśmy fajny sklepik gdzie pani sprzedawała cukierki na sztuki. Wow kto tak jeszcze robi? Za 1 cukierek płaciliśmy niecałe 0,10gr. Były tam gumy Boom z dzieciństwa. Jak miło ! Tyle czekaliśmy, że zdążyłam zorientować się na temat. transportu do Ipoh (ceny biletów itp.) oraz pójść na lody do McDonalda. Tutaj są lody waniliowe w wafelku za 1 MYR ! No i na tablicy pojawił się już nasz autobus. Bilet wynosił 2 MYR za osobę.
Gdy wysiedliśmy uderzyła w nas fala gorącego powietrza. Szybko zatęskniliśmy za klimatyzowanym autobusem. I co zobaczyliśmy na pierwszy rzut oka? Wszechobecne małpy.
Udaliśmy się do parku, i już standardowo zaatakowali nas panowie od transportu. "Hello mister, maybe bus?" No tak, przyszliśmy sobie pospacerować, a nie wozić tyłki. Na miejscu można spotkać bardzo dużo biegaczy. Ludzie przyjeżdżają samochodem przed park, przebierają się i idą biegać, w ładnej, zielonej scenerii. Park w sam sobie jest ładny, cichy. W oddali można dotrzeć prawdziwą dżunglę, tak gęstą, że nic nie jesteś w stanie zobaczyć w jej głębi. Ten moment kiedy jesteś w środku ścieżki patrząc na lilie w stawie (które teoretycznie na tablicy są, w praktyce ich nie ma) słyszysz coś w drzewach, jak to coś zmierza w Twoim kierunku. Niepokoisz się, a to zapewne są małpy, albo psy. Można zobaczyć również ogród dla kaktusów.
Natomiast park orchidei oraz innych ogrodów jest otwarty tylko w określonych godzinach. Szczerze? Nie powalają one na kolana. Co nie co widzieliśmy za krat. Jedyną atrakcją są tutaj małpy oraz wiewiórki giganty, które nie miały ochoty zejść z drzew. Może jakbym miałam jakąś łapówkę dla nich to by się zastanowiły. Chociaż jest kara za karmienie małp 500 MYR. Z tego co widziałam, jakoś tego przepisy nikt nie przestrzegał. Miejsce samo w sobie przyjemne, warto tutaj wstąpić, pospacerować, pooddychać świeżym powietrzem. Byliśmy tam z godzinkę. Wróciliśmy autobusem numer 10.
Podsumowanie:
Jak dojechać?
Ze stacji Komtur autobusem numer 10. Koszt biletu 2 MYR za osobę.
Koszt wejścia do parku: bezpłatny.
Komentarze
Prześlij komentarz